Oskarżeni o znęcanie się nad psem. Ruszył proces!

Przed kościańskim sądem rozpoczął się proces małżeństwa, które zostało oskarżone o znęcanie się nad psem. Zwierzę zostało odebrane interwencyjnie w sierpniu tego roku. Właściciele nie przyznają się do winy.

Na początku sierpnia Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami w Kościanie otrzymało zgłoszenie o znajdującym się w kojcu na terenie jednej z posesji w mieście psie, który jest w bardzo złym stanie, prawdopodobnie bliski śmierci. Wolontariuszki TOZ udały się na miejsce i wraz z policją postanowiły odebrać interwencyjnie psa. Właścicieli wtedy w domu nie było. Miodek, bo tak nazwano owczarka po odebraniu, trafił do schroniska w Gaju, gdzie udzielono mu pomocy i znaleziono dom. O sprawie zawiadomiona została prokuratura, która postanowiła przedstawić właścicielom zarzut znęcania się nad psem i trzymania go w stanie zagłodzenia, nieleczonej choroby i złych warunkach bytowania.

Reklama

W poniedziałek odbyła się pierwsza rozprawa przed Sądem Rejonowym w Kościanie. Na początku zeznawali oskarżeni w tej sprawie, którzy nie przyznają się do winy. Jak wyjaśnili, pies przebywa u nich już od wielu lat, mniej więcej od 2004 roku, lub nawet dłużej. Przebywał w specjalnie wybudowanym, zadaszonym kojcu, niedaleko od domu. W kojcu znajdowała się też buda, a także drewniany podest. Owczarek wabił się Nero. – Pies nie był głodzony, zawsze miał świeżą wodę i dostawał zarówno suchą, jak i mokrą karmę. Kojec był czysty – wyjaśniała właścicielka psa. Wcześniej też nie chorował, a zaznajomiony weterynarz doglądał go, szczepił i w razie potrzeby podawał witaminy. – Nie mieliśmy też nigdy żadnych uwag od sąsiadów – dodaje oskarżona. Zaznaczyła jednocześnie, że to jej mąż głównie zajmował się psem.

Do interwencji TOZ doszło, gdy małżeństwo przebywało na wyjeździe. O odebraniu psa dowiedzieli się w dzień interwencji wieczorem, a dwa dni później, że zwierzę trafiło do Gaju. Właściciel po powrocie kontaktował się z dyrekcją schroniska, ale dowiedział się, że nie może zobaczyć się z psem. Próbował prosić o to kilkakrotnie, jednak w końcu powiedziano mu, że Nero (Miodek), ma już inny dom. Otrzymał też decyzję o odebraniu psa, od której się odwołał. – Niestety zadziałały jakieś ciemne siły i spóźniłem się o kilka godzin, mimo, że wysłałem odwołanie w terminie – wyjaśnia.

Reklama

Po przyjeździe małżeństwo zauważyło też, że dach kojca został uszkodzony. Według nich było to czyjeś złośliwe działanie, prawdopodobnie “życzliwych” sąsiadów. – Były wtedy też dwie duże burze, więc przez uszkodzony dach wlewała się woda, a Nero lubił taplać się w kałużach. Podczas spacerów żadnej nie omijał – opowiadał właściciel. Właśnie przez to, według właściciela i jego małżonki doszło do skołtunienia sierści.

Podczas wyjazdu małżeństwa zwierzęciem miał zajmować się ich znajomy, który miał już doświadczenie w opiece nad psami. On również zeznawał przed sądem. – Przychodziłem tam dwa, trzy razy dziennie, dosypywałem mu karmy, którą zostawili właściciele, a także wymieniałem wodę. Wiedziałem, że pies lubi się chlapać w wodzie, dlatego w kojcu ustawiłem skrzynię z wodą, bo wtedy były upały. Zasłoniłem też kojec przed słońcem, by było tam choć trochę chłodniej – opowiadał tymczasowy opiekun. Dodał również, że dawał psu chleb, który ludzie zostawiali przy śmietnikach, a także kupował mu wieprzowe kości. Nie sprzątał jednak kojca, bo bał się psa. Tylko raz też wypuścił psa, bo potem zwierze nie chciało wrócić do kojca.

Inaczej sytuację przedstawiają wolontariuszki TOZ. Po otrzymaniu zgłoszenia pojechały we wskazane miejsce i wraz z policją postanowiły wejść na teren posesji. Jak opowiadały fetor był ogromny, a pies w widocznym, bardzo złym stanie. Podjęły więc decyzję o odebraniu zwierzęcia. Po wypuszczeniu musiały pomóc Nerowi (Miodkowi) w wyjściu z kojca, ponieważ nie mógł chodzić. Po chwili zwierzę ożywiło się trochę, jednak zaczęło wpadać na przeszkody. Okazało się, że nie widzi. – Nie można było doprowadzić psa do takiego stanu w 2-3 tygodnie – twierdzą przedstawicielki TOZ. – Na psie zrobiła się swojego rodzaju zbroja z brudu i kołtunów – dodają. Podczas strzyżenia stępione zostało kilka ostrzy i par nożyczek, a normalnie jedna para wystarcza na miesiąc. Sierść miejscami trzeba było uciąć tuż przy skórze. Dwie wolontariuszki zeznały też, że od kołtunów psu zrobiły się odparzenia na skórze, na szczęście niezbyt mocne, ale świadczy to o długim czasie zaniedbywania zwierzęcia. – Owczarek przebywał zamknięty w kojcu, we własnych odchodach, a w miskach miał zieloną wodę z glonami i spleśniały chleb – opowiadają, co zastały po przyjeździe. – To nie mogło powstać w tydzień czy dwa, a może nawet i w pół roku – zaznacza jedna. Jak dodają, fetor był tak straszny, że nawet okoliczni mieszkańcy wychodzili z domów szukając, gdzie doszło do uszkodzenia kanalizacji. Po wstępnie udzielonej pomocy, Nera (Miodka) przewieziono do Gaju, gdzie udzielono mu dalszej pomocy.

Kolejna rozprawa zaplanowana jest na marzec przyszłego roku. Zostaną wtedy przesłuchane kolejne osoby, a także funkcjonariusze będący przy odebraniu psa. Odtworzony również zostanie film, na którym zobaczyć można przeprowadzoną wtedy interwencję i stan psa oraz kojca.

Zdjęcie: TOZ w Kościanie – Nero (Miodek) w kojcu

Go to TOP